Tak, istnieje coś takiego, jak rezyliencja. To magiczne słowo, opisuje coś, o czym wiele ludzi marzy – przejść kryzys z większym zrozumieniem, z nadzieją na lepsze i bez większej załamki.
Samo słowo rezyliencja pochodzi z języka angielskiego „resilience“i znaczy elastyczność, napięcie lub odporność. W fizyce mówi się o rezyliencji w momencie, kiedy materiał poddany obciążeniu, po jakimś czasie, jak sprężyna, powraca do pierwotnej formy.
Ludzka psychika nie posiada wprawdzie porównywalnego mechanizmu, ale można znaleźć pewną wspólną cechę: są ludzie, którzy przechodzą stresujące sytuacje lub kryzysy lżej niż inni. Bo w momencie, kiedy wali się ich cały świat, nie załamują się kompletnie, tylko powstają po jakimś czasie jak fenix z popiołu.
O co tu dokładnie chodzi? Jakie cechy musi mieć człowiek, który jest odporny na stres, innymi słowy ma dobrą rezyliencję?
Do tego potrzebujesz:
OPTYMIZM, NIE ROBIENIE Z SIEBIE OFIARY, AKCEPTACJA
OPTYMISTYCZNA POSTAWA przypomina trochę buddyjskie podejście do sprawy: pomimo burzy dookoła, pojawia się wewnętrzny głos, który mówi, że będzie wszystko dobrze albo „a może ten kryzys ma mnie czegoś nauczyć”.
To nie znaczy, że widzisz w tym czasie świat przez różowe okulary. To znaczy, że jest w tobie COŚ, co pozwala ci przetrwać ten kryzys nie załamując się kompletnie. Dzięki temu jest ci „łatwiej” przejść przez ten trudny czas, bo twój fokus jest skierowany na pozytywne strony, nawet gdyby to miała być tylko jedna mała rzecz.
NIE RÓB Z SIEBIE OFIARY, bo wtedy jesteś sprawcza. Działasz, robisz i próbujesz znaleźć rozwiazanie. Bo kiedy życie popchnęło cię w kierunku zmiany, to taka postawa daje ci ogromną siłę do odnalezienia się w nowej sytuacji.
AKCEPTUJĄC KRYZYSOWĄ SYTUACJĘ, otwierasz się na zmianę w twoim życiu. Nie stawiasz oporu i odpuszczasz, bo widzisz, że coś bezpowrotnie minęło. Nie możesz już tego cofnąć. Akceptując inwestujesz całą swoją energię w życie.
Oczywiście ten opis jest bardzo sterylny. Kryzysy nie są linią prostą. Często jesteś szarpana na prawo i lewo. Chwile smutku, złości, zwątpienia czy bezsilności mają prawo się pojawiać. To jest część, której nie da się obejść.
ALE, KIEDY MASZ W SOBIE „WYKSZTAŁCONĄ REZYLIENCJĘ” CZYLI RODZAJ STABILNOŚCI WEWNĘTRZNEJ, TO TE CHWILE ZAŁAMANIA SĄ KRÓTSZE. SŁYSZYSZ GŁOS, KTÓRY CI MÓWI, ŻE WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. ALBO WIERZYSZ, ŻE TEN BOLESNY CZAS MA JAKIŚ SENS.
Czasami takie zrozumienie przychodzi natychmiast, a czasami dopiero po jakimś czasie.
Dla mnie osobiście sytuacje kryzysowe, to też czas wycofania się. Bo wiem, że tylko w ten sposób mogę odnaleźć swój wewnętrzny spokój i poczuć, o co tu w ogóle chodzi i co ten czas dla mnie znaczy. Czyli zwalniam tępo i robię to, co jest konieczne.
Jak stać się Buddą w czasie kryzysu?
Są ludzie, którym pozytywne widzenie świata zostało włożone do kołyski. To ci, którzy widzą wszystko przez pryzmat przysłowiowej pełnej szklanki. Ale jeśli nie należysz do tej kategorii, to możesz się tego „nauczyć”. JAK?
Jeśli jako dziecko przejęłaś pewne nawyki, sposoby myślenia, przekonania czy widzenie świata z domu rodzinnego, to jako dorosła kobieta możesz je zrewidować i przetransformować.
Jest pare dróg, które pomogą ci wykształcić w sobie rezyliencję.
Przez kryzys
Uczysz się rezyliecji przez sam kryzys. Bo w tym czasie zbierasz doświadczenie, jak go przejść.
To jest jak trening mięśni, z tą różnicą, że w czasie kryzysu trening odbywa się na poziomie uczuć i emocji. Przechodząc przez wszystkie bolączki, straty i zwątpienia zanurzasz ręce w materii. To z kolei ciągnie za sobą zmianę postrzegania świata i samego siebie.
Przez sukces
Czyli wszystko, co tobie samej udało się osiągnąć w życiu, daje ci siłę. Mówię tu o momentach, gdzie albo musiałaś przeskoczyć samą siebie albo spełniłaś jakieś wielkie marzenia, realizując je kompletnie sama. To uczy cię zaufania do samej siebie. To może być udana przeprowadzka do innego kraju, spełniony związek lub dobra terapia.
Przez własną praktykę
Możesz wzmocnić swoją sile wewnętrzną ćwicząc uważność i empatię. Możesz zacząć medytować, więcej się do innych uśmiechać, spróbować nabierać większego dystansu do samej siebie. Odkrywać w życiu codziennym wdzięczność, już za to, co masz na chwilę obecną. To mogą być drobnostki lub rzeczy lub osoby dla ciebie bardzo ważne. Dzięki temu przekierowujesz swoja uwagę na to, co jest pozytywne i co cię cieszy.
Przez dom rodzinny
On praktycznie daje nam przysłowiową bazę. Bo właśnie tam pierwszy raz zetknęłyśmy się z miłością i zaufaniem. Jeżeli było tego mało albo wcale, jesteśmy bezbronni wobec kryzysu. I dopiero jako dorośli, drogą prób i błędów, odkrywamy zaufanie i miłość do samej siebie.
W domu rodzinnym uczymy się od naszych dziadków czy rodziców ich reakcji na trudne czasy, zmiany, straty czy kryzysy. To znaczy – czy były dla nich końcem świata czy początkiem czegoś nowego. I myślimy, ze tak właśnie trzeba, że takie zachowanie jest prawidłowe. I powtarzamy je w naszym dorosłym życiu.
Przez sesje czy mentoring
W czasie sesji patrzymy dlaczego cierpisz. I dlaczego twoja strata jest dla ciebie końcem świata.
Z reguły zawsze chodzi tu o emocje, których korzenie wywodzą się z domu. Ale też to czego nauczyłaś się w szkole albo to, co przekazał ci kościół. To wszystko w pewnym momencie może przestać się u ciebie sprawdzać albo nawet okazać się ciężarem.
To mogą być jakieś stare przekonania typu „już nigdy nie będzie dobrze” albo „taki kolej rzeczy, trzeba się z tym pogodzić”. To zawsze można spróbować przetransformować. Zamienić na coś, co będzie z tobą w zgodzie. Dzięki temu nabierzesz zaufania do siebie, poczujesz się lepiej i zupełnie w innym świetle spojrzysz na swoją kryzysową sytuację.
Zapraszam na sesje transformujące i mentoring. KLIKNIJ TUTAJ!